Sezon NBA 2025/26 ruszył pełną parą, a wraz z nim wraca jeden z najbardziej dyskutowanych projektów ostatnich lat – In-Season Tournament, czyli turniej rozgrywany w trakcie sezonu regularnego. Dla jednych to sztuczny eksperyment, który niewiele zmienia w hierarchii ligi. Dla innych – odświeżający i potrzebny impuls, który ożywił leniwy początek sezonu.
Trzecia edycja In-Season Tournament powoli się rozkręca, a pytanie wciąż pozostaje otwarte: czy te rozgrywki staną się ekscytującym urozmaiceniem sezonu, czy pozostaną jedynie kolejnym obowiązkiem w napiętym kalendarzu zawodników?

Spis treści:
-> Nowa energia w znajomym formacie
-> Kolorowe parkiety i Vegas – nowa twarz NBA
-> Stawka turnieju
-> Lakers i LeBron – idealny początek dla nowego formatu
-> Sponsor wchodzi do gry a liga skupia się na promocji wydarzenia
-> Druga edycja – więcej emocji, więcej zrozumienia
-> Zaangażowanie zawodników – klucz do sukcesu
-> Kibic w labiryncie wyników
-> Czy to dodatek, czy początek nowej tradycji
-> Podusmowanie
Nowa energia w znajomym formacie
Choć In-Season Tournament wydaje się nowością ostatnich lat, sam pomysł dojrzewał w NBA przez ponad dekadę. Liga dyskutowała o wprowadzeniu turnieju w trakcie sezonu co najmniej 15 lat wcześniej, zanim ostatecznie zdecydowała się zrealizować projekt. Powody były różne, ale jednym z kluczowych była odwieczna obawa władz NBA przed bezpośrednią konkurencją z NFL, która w listopadzie i grudniu — kluczowych miesiącach rundy zasadniczej — niemal całkowicie dominuje rynek sportowy w Stanach Zjednoczonych. Turniej miał stać się odpowiedzią na ten problem: formatem, który przyciągnie uwagę kibiców w okresie, gdy dotychczasowe zainteresowanie koszykówką często słabło.
Format zaprojektowano tak, by nie obciążał zawodników dodatkowymi meczami. Wszystkie 67 meczów rozegranych w obu etapach turnieju będą liczyć się do klasyfikacji sezonu regularnego, z wyjątkiem finału, który pozostaje jedynym dodatkowym meczem.
Każda z 30 drużyn została przydzielona do jednej z sześciu grup, a system awansu sprawia, że rywalizacja jest stosunkowo krótka, ale jednocześnie intensywna. Do kolejnej fazy tzw. Knockout Rounds przechodzi osiem zespołów: zwycięzcy każdej z sześciu grup oraz dwie drużyny z tzw. dziką kartą — po jednej z każdej konferencji, wyłonione spośród zespołów, które zajęły drugie miejsce, ale osiągnęły najlepszy bilans meczów grupowych. Ćwierćfinały rozgrywane są na parkietach drużyn NBA, natomiast półfinały i wielki finał odbywają się w Las Vegas — mieście, które w ostatnich latach wyrosło na jedno z najważniejszych i najbardziej dynamicznych centrów amerykańskiego sportu.
Szczegółowo tegoroczną edycję turnieju zaprezentuje Blake Griffin:
2025 Emirates NBA Cup Explained | NBA.com
Kolorowe parkiety i Vegas – nowa twarz NBA
Jednym z najbardziej rozpoznawalnych elementów In-Season Tournament stały się kolorowe parkiety, które od pierwszej edycji budzą emocje i podkreślają wyjątkowość tych rozgrywek. Każda drużyna otrzymała unikalny projekt nawierzchni – intensywne barwy, duże logo turnieju i wyraźnie zaznaczone strefy boiska tworzą wizualne wrażenie zupełnie inne niż podczas zwykłych meczów sezonu regularnego.
To zabieg nieprzypadkowy – NBA chciała, by kibice już po pierwszym spojrzeniu na transmisję wiedzieli, że oglądają coś wyjątkowego, coś, co różni się od codziennej ligowej rutyny. Dla jednych te parkiety to odświeżający element nowoczesnego podejścia do promocji ligi, dla innych – zbyt jaskrawy eksperyment, odciągający uwagę od samej gry. Niezależnie od opinii, trudno zaprzeczyć, że właśnie dzięki tej wizualnej tożsamości turniej zyskał rozpoznawalność i stał się tematem dyskusji nawet wśród bardziej tradycyjnych fanów.
Kulminacja turnieju, czyli Final Four w Las Vegas, okazała się strzałem w dziesiątkę. Miasto hazardu i świateł, dotąd bardziej kojarzone z boksem i NHL, stało się kolejnym stałym punktem na mapie NBA. Dla ligi to nie tylko kwestia logistyki – to także test przed ewentualnym rozszerzeniem ligi o nową franczyzę właśnie w Vegas.

Stawka turnieju
Nie sposób pominąć również kwestii systemu nagród, który miał być jednym z motorów napędowych turnieju. Każdy zawodnik z drużyny zwycięskiej otrzymuje 500 tysięcy dolarów, a uczestnicy dalszych faz – odpowiednio mniejsze premie. To kwota, która może stanowić realną zachętę dla młodych graczy czy rezerwowych, jednak dla weteranów z kontraktami wartymi dziesiątki milionów rocznie nie jest wystarczającym powodem do maksymalnego wysiłku.
To właśnie prestiż rozgrywek, a nie nagroda finansowa, mógłby stać się dla nich prawdziwą motywacją. Paradoks polega jednak na tym, że ten prestiż w dużej mierze zależy właśnie od nich samych – od tego, czy największe gwiazdy potraktują In-Season Tournament poważnie, nadając mu rangę wydarzenia wartego rywalizacji.
Co ważne, In-Season Tournament stanowi także realną szansę dla gwiazd „drugiego rzędu” – zawodników znajdujących się nieco poza ścisłym topem ligi, choć wciąż prezentujących poziom All-Star. Dla takich graczy jak Trae Young, Cade Cunningham czy LaMelo Ball turniej może stać się sceną, na której udowodnią swoją wartość w meczach o wyższe stawki, pokazując, że są w stanie przewodzić drużynie w bardziej wymagającym środowisku niż zwykła faza sezonu zasadniczego.
Jednocześnie turniej bywa idealnym narzędziem do budowania chemii i ducha zespołu. Rywalizacja w krótszym, intensywniejszym formacie, połączona z realną stawką, potrafi scementować grupę szybciej niż tygodnie klasycznego sezonu. Dla młodych ekip – jak Magic, Cavaliers czy Rockets – udany występ w turnieju może stać się impulsem, który przełoży się na pewność siebie i pozytywnie ich napędzić na dalszą część sezonu.
Lakers i LeBron – idealny początek dla nowego formatu
NBA nie mogła wymarzyć sobie lepszego otwarcia. Pierwszą edycję In-Season Tournament w sezonie 2023/24 wygrali Los Angeles Lakers, prowadzeni przez LeBrona Jamesa. W wieku 38 lat James zdobył pierwsze w historii trofeum tych rozgrywek, a jego zaangażowanie – widoczne w każdym meczu – natychmiast podbiło rangę wydarzenia.

LeBron, wybrany MVP turnieju, notował średnio 26,4 punktów, 8 zbiórek i 7 asyst, a jego drużyna pokonała w finale Indianę Pacers. Wydarzenie to miało znaczenie wykraczające poza sportowy wymiar – legenda ligi potraktowała rozgrywki z pełną powagą, co pomogło przełamać początkowy sceptycyzm kibiców i mediów. To właśnie jego podejście sprawiło, że In-Season Tournament zyskał swój pierwszy moment chwały i realny prestiż, pokazując, że gwiazdy mogą uczynić z tych rozgrywek coś więcej niż tylko marketingowy dodatek.
Nic więc dziwnego, że niemal od razu zaczęły krążyć plotki, iż w przyszłości statuetka dla zwycięzcy lub nagroda MVP może nosić imię LeBrona, gdy ten zakończy karierę. Taki gest postrzegano nie tylko jako naturalny ukłon w stronę jednego z największych graczy wszech czasów, ale też symboliczne podkreślenie faktu, że to właśnie jego zaangażowanie w inauguracyjnej edycji pomogło turniejowi zyskać miejsce w strukturze NBA.
Sponsor wchodzi do gry a liga skupia się na promocji wydarzenia
Wraz z rozwojem turnieju rosło również zainteresowanie komercyjne. 2 lutego 2024 roku bliskowschodnia linia lotnicza Emirates ogłosiła wieloletnią umowę sponsorską z NBA, obejmującą m.in. prawa do nazwy NBA Cup. Był to kolejny krok w kierunku ustabilizowania pozycji turnieju jako pełnoprawnego, rozpoznawalnego elementu sezonu — nie tylko sportowego, lecz także marketingowego i biznesowego.
Liga NBA mocno skupiła się na promowaniu swojego nowego projektu, przygotowując szereg materiałów wideo mających przybliżyć fanom ideę turnieju i jego zasady. W licznych filmikach zapowiadających wydarzenie udział wzięły największe gwiazdy ligi, które nie tylko przedstawiały format rozgrywek, ale też dzieliły się swoimi przewidywaniami i opiniami na temat szans poszczególnych drużyn. Kampania obejmowała media społecznościowe, oficjalne kanały NBA oraz specjalne segmenty w telewizji, co pozwoliło dotrzeć zarówno do zagorzałych kibiców, jak i do nowych odbiorców, zainteresowanych innowacyjnym formatem rozgrywek.
2025 Emirates NBA Cup | Who Will Capture The Cup?
Druga edycja – więcej emocji, więcej zrozumienia
W drugiej edycji emocje nie opadły – przeciwnie, NBA obserwowała, jak turniej stopniowo zyskuje stabilną pozycję w kalendarzu. Mecze grupowe i ćwierćfinały ponownie przyciągnęły uwagę kibiców, a dynamiczne występy Bucks czy młodego składu Thunder potwierdziły, że drużyny zaczęły traktować rozgrywki poważniej niż rok wcześniej. Sam finał również miał odpowiednią wagę medialną, bo naprzeciw siebie stanęły dwie gwiazdy pierwszej wielkości: Giannis Antetokounmpo oraz Shai Gilgeous-Alexander. Pojedynek dominującego fizycznie Greka z jednym z najefektywniejszych scorerów młodego pokolenia stał się pokazem talentu i różnorodności stylów, na który liga mogła patrzeć z satysfakcją.

Oglądalność także ujawniła interesujące tendencje. Finał Milwaukee Bucks – Oklahoma City Thunder przyciągnął średnio nieco poniżej 3 milionów widzów, co oznacza spadek względem niezwykle medialnego pojedynku Lakers–Pacers rok wcześniej. Mimo to był to drugi najchętniej oglądany mecz sezonu, ustępujący jedynie spotkaniu Knicks–Celtics z otwarcia rozgrywek. Obecność takich nazwisk jak Antetokounmpo czy Gilgeous-Alexander pomogła utrzymać wysoki poziom zainteresowania, nawet jeśli efekt nowości był mniej odczuwalny niż w pierwszej edycji.
Zaangażowanie zawodników – klucz do sukcesu
Oczywistym jest, że nie można oczekiwać od zawodników zaangażowania na poziomie play-offów. Wynika to nie tylko z samego formatu rozgrywek – większość spotkań turnieju to przecież standardowe mecze sezonu regularnego, a dopiero finał rozgrywany jest w formule jednego zwycięstwa – ale także z dbałości o zdrowie i zarządzania obciążeniem w długim, 82-meczowym sezonie. Dla wielu gwiazd NBA priorytetem wciąż pozostaje forma w kwietniu i maju, nie listopadowe starcia w ramach turnieju.

To jednak postawa samych graczy w największym stopniu zadecydowała o tym, że turniej nabiera sensu. Gdy LeBron, Giannis Antetokounmpo czy Shai Gilgeous-Alexander traktują mecze listopadowe jak starcia o trofeum – reszta ligi podąża za nimi. Właśnie ten element – mentalna powaga i sportowa ambicja powinny okazać się kluczem do popularności formatu.
Wielu zawodników przyznaje, że NBA Cup wprowadza do monotonii sezonu nowy rytm. Mecze, które kiedyś mogły być „kolejnym dniem w biurze”, zyskały dodatkowy ładunek emocjonalny. Dla młodszych graczy to okazja, by zapisać się w historii, a dla weteranów – by udowodnić, że nadal potrafią wygrywać.
Kibic w labiryncie wyników
Jednym z częściej podnoszonych problemów związanych z NBA Cup jest trudność w śledzeniu wyników i układu tabel. Turniej opiera się przecież na wybranych meczach sezonu regularnego, które jednocześnie liczą się do klasycznego bilansu drużyny, ale tworzą też osobną klasyfikację grupową. Aby realnie ocenić, kto ma szansę na awans, kibic musi więc wiedzieć:
– które mecze „zwykłego” sezonu są jednocześnie turniejowe,
– jaki jest aktualny bilans zwycięstw i porażek w ramach grupy, decydujący o awansie,
– które drużyny mają aktualnie szanse uzyskać dziką kartę, a które już grają o nic.
W praktyce oznacza to, że NBA Cup wymaga znacznie większej uwagi niż play-offy, gdzie drabinka jest intuicyjna, a przebieg rywalizacji jasny na pierwszy rzut oka. Tutaj kibic musi dużo bardziej się zaangażować, by zrozumieć aktualne układy sił. Liga co prawda stara się ułatwić sprawę, porządkując mecze turniejowe na osobne dni w kalendarzu ligowym, w obecnym sezonie rywalizacja w grupach potrwa od 31 października do 23 listopada, a mecze będą rozgrywane w pięć kolejnych piątków, z dodatkowymi spotkaniami we wtorek 25 listopada i środę 26 listopada. Mimo tych prób porządkowania terminarza, nadal nie jest to proste do zapamiętania i wymaga od kibica szczególnej uwagi.
Dopiero druga faza turnieju sprawia, że wszystko staje się klarowniejsze — od tego momentu mamy do czynienia z dobrze znaną drabinką, a mecze rozgrywane są w formule „win or go home”.
NBA In-Season Tournament Explained by Richard Jefferson
Czy to tylko dodatek, czy początek nowej tradycji?
Dziś, w trakcie trwania trzeciej edycji, NBA Cup nie jest już eksperymentem. To stały element sezonu, który nadał NBA nową dynamikę. Choć mistrzostwo ligi w czerwcu nadal pozostaje celem nadrzędnym, turniej w środku sezonu wypełnił pustkę między startem rozgrywek a trade deadline, wprowadzając emocje tam, gdzie wcześniej ich brakowało.

Osobiście uważam, że przyszłość NBA Cup tkwi w odnalezieniu złotego środka między zabawą a rywalizacją. Turniej ten mógłby się uplasować gdzieś pomiędzy All-Star Game a play-offami: z jednej strony zachować lekkość, widowiskowość i przestrzeń na kreatywność, z drugiej jednak oferować prawdziwe emocje, intensywność i poczucie stawki. Gdyby udało się znaleźć tę równowagę, rozgrywki mogłyby stać się czymś więcej niż dodatkiem – stałym, emocjonującym przystankiem na mapie sezonu NBA, który łączy w sobie ducha rywalizacji z nowoczesnym podejściem do sportowej rozrywki.
Podsumowanie
NBA Cup z roku na rok coraz mocniej zaznacza swoją obecność w kalendarzu NBA, ale wciąż pozostaje projektem w fazie kształtowania. Trudno nazwać go już pełnoprawną tradycją, choć równie trudno uznać go za zbędny dodatek — to raczej format, który dopiero szuka swojego miejsca.
Wciąż istnieje kilka elementów wymagających dopracowania. Śledzenie wyników nadal nie jest dla kibiców zbyt intuicyjne, a zaangażowanie zawodników — zwłaszcza weteranów — w dużej mierze zależy od tego, czy turniej zdoła zbudować prawdziwy prestiż. Być może najlepszym kierunkiem będzie znalezienie równowagi: atmosfery bardziej otwartej i swobodnej niż w play-offach, ale jednocześnie poważniejszej i bardziej nacechowaną rywalizacją niż All-Star Game.
Trzecia edycja nie przyniesie wszystkich odpowiedzi, ale może pokazać, w jaką stronę zmierza cały projekt. Jeśli NBA zdoła połączyć emocje z przejrzystością, a rozgrywki zyskają większe wsparcie gwiazd, turniej ma szansę stać się czymś więcej niż eksperymentem — może wyrosnąć na unikalny, dynamiczny akcent sezonu, który z czasem nabierze własnej tożsamości.
Żródła:
Basketball Statistics & History of Every Team & NBA and WNBA Players | Basketball-Reference.com
2025 Emirates NBA Cup Explained | NBA.com
2023 In-Season Tournament | Standings | NBA.com
Cup half empty or half full: Bucks-Thunder decent, but down big – Sports Media Watch
